niedziela, 12 kwietnia 2015

'A boy's best friend is his mother' – powrót Normana Batesa

Kojarzycie Charliego i Fabrykę Czekolady Tima Burtona? Pewnie głównie z powodu ogromnego szczękościsku Johnny'ego Deppa (nic do niego nie mam, ale rozmiar jego zębów w tym filmie jest przerażający). Żeby zbytnio nie przedłużać przejdę do sedna – mały Charlie wyrósł ze złotych biletów, miętowej trawy i karmelków. Wciąż jest kochanym synkiem swojej mamy, ale tym razem zdarza mu się od czasu do czasu kogoś zabić.

Może czekoladkę? Jeśli zastanawiacie się dlaczego jeszcze nie widzieliście Bates Motel to dobry moment na nadrobienie zaległości.

Bates Motel to serial oparty na motywach Psychozy Alfreda Hitchcocka. Podziwiam reżysera, że nie bał się sięgnąć do filmu-legendy (scenę z nożem i prysznicem kojarzy chyba każdy – a charakterystyczny motyw muzyczny wsiąkł w popkulturę). Trzeba przyznać, że nawet nieźle sobie radzi. Nie jest to pierwszy serial i zapewne nie ostatni, który odświeża stare produkcje, wydające się niektórym zupełnie nie do podrobienia, a wszelkie takie próby traktują jako profanację. Osobiście jestem z tych, którzy w takich produkcjach skupiają się przede wszystkim na tym jak reżyserzy zinterpretowali starą historię i jej bohaterów. Każdy z nas ma zawsze jakieś swoje przemyślenia, ale nie każdy z nas ma pieniądze, żeby robić z nich serial. Traktuję to jako droższą formę uprawiania radosnego fanfiction.


Freddie Highmore jest uroczy i na swój niepokojący sposób pasuje do roli równie dobrze co Anthony Perkins (co nie zmienia faktu, że jego uśmiech może się do oryginału schować).
(źródło)

Podobnie odczucia miałam przy przywróceniu do życia Hannibala. Widząc Madsa Mikkelsena wiedziałam, że nie będzie tym samym kanibalem co Anthony Hopkins – nie myliłam się, w niektórych scenach był nawet lepszy... (gotuj mi!)

Wracając do Bates Motel – to co w Psychozie było dziwaczne tu jest jakby podwojone, oprószone dodatkową ilością patologii i zdeformowane, jak świat widziany przez denko od słoika. Wszystko jest tu dziwne – poczynając od ubioru postaci, skończywszy na ich sposobie zwracania się do siebie nawzajem. Wykreowany świat jest na tyle pokręcony, że odmienność Normy i Normana nie razi, wydaje się nawet, że naturalnie się w niego wpasowują.

Jaka matka, taki syn – tylko jaki syn jest tak związany ze swoją matką?

Norma i Norman to zgrany duet. Wydają się być nierozłączni (a właściwie są!) i o ile na początku ich relacje raczej śmieszą (przepraszam wszystkich maminsynków), to z czasem stają się peszące. Dla równowagi tych niezdrowych stosunków matka-syn, dostajemy równie zaburzone zależności brata z siostrą, czy stróża prawa ze światem kryminalnym. Żadna z postaci nie jest tutaj jednoznacznie dobra bądź zła – oj nie, wszystkie są złe. Każda na swój indywidualny sposób zaklina rzeczywistość na swoją korzyść.

Psychoza czy Bates Motel? To pytanie wydaje się być zdecydowanie źle skonstruowane. Bez jednego nie byłoby drugiego. Bates Motel zasługuje na uwagę ze względu na niepokojącą i chorobliwą atmosferę, na perwersję z jaką gra się na skojarzeniach widza, i jego poczuciu przyzwoitości. Nie mam zamiaru wylewać wiadra pomyj na reżysera, nawet jeśli czasem gdzieś przesadza. Musicie wiedzieć, że nie skrzywdziłabym nawet muchy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz