Lubicie boysbandy? Ja ich nie cierpię. Zwłaszcza kiedy mówimy o podstarzałych gwiazdach chcących wrócić na estrady. Ale tematyką tego tekstu nie jest muzyka, więc może przejdę do meritum. Istnieje pewna kategoria ludzi, którą osobiście nazywam wygasłe gwiazdy. Jednostki nie raz wybitne, wyrzucone poza schemat przez rozwój/upadek w sztuce (bądź czymkolwiek innym) i niestety nieumiejące się odnaleźć w dzisiejszym świecie. I oczywiście owa gwiazdeczka marzy czasem o kolejnej supernovie. I o jednej z nich mam zamiar napisać.
Na wstępie
muszę powiedzieć, że wchodzimy w mniej standardowy wymiar kultury.
Zabieram was, czytelnicy do slumsów popkultury, miejsca gdzie
światło prawie nigdy nie dociera. Getto w którym żyją największe
i najmroczniejsze baddasy.
Nie mówcie,
że nie ostrzegałem. RPG, czyli Role Playing Games to rozrywka która
rozwijała wielu młodych umysłów. Z chęcią poświęciłbym cały
artykuł o nim, ale nie chce zabierać wam przyjemności buszowania
po internecie :) W Polsce została ona zapoczątkowana między innymi
przez pana Artura Szyndlera, twórcy jednego z pierwszych systemów
RPG "Kryształy Czasu". Występując na początku w
numerach magazynu "Magia i Miecz" trafił w podręcznikowej
formie na rynek... nie sprzedając się dobrze. System może i upadł
w komercyjnym świecie, jednak dzięki błogosławieństwu internetu,
fani dalej kontynuowali go dodając wiele od siebie. I tak oto
kończymy wykład o historii RPG.
Ale o to,
po niecałych dwudziestu latach mamy wielki come back! Szyndler
wrócił, jednak nie z oczekiwanym przez graczy systemem, ale
z,uwaga.... POWIEŚCIĄ! Nie obyło się oczywiście bez hucznej
reklamy, zwiastunów promujących książkę a nawet piosenki,
niezwykle przypominającej pieśń z pewnego filmu...
I tak oto
po lawinie komentarzy, wydarzeń etc. mamy "Kryształy Czasu:
Labirynt śmierci", pierwszą część wielkiej "Sagi o
Katanie". Otrzymaliśmy arcydzieło.
Jeżeli
masz dosyć racjonalnego myślenia, sądzisz, że logika to rzecz
najmniej potrzebna ci w życiu, to ta książka jest dla ciebie.
Poważnie, pierwsze rozdziały wywołały u mnie mindfuck.
Fabuła
jest... nie, nie ma fabuły, a właściwie jest, ale jest ich
wiele... Szczerze mówiąc nie wiem do końca o czym pisać, tyle
tego jest. Podzielmy ją na kilka części: Primo, dwójka bogów
wyrusza w podróż w czasie, aby odnaleźć swoje zniszczone nemezis, które skryło się w niewiadomej partii uniwersum czasoprzestrzennego
w wyniku którego wielopanteonowe istnienie zostaje zagrożone... czy
coś takiego. Secundo: grupka, a właściwie legion bohaterów pod
przewodnictwem owych bogów, wyrusza w głąb tytułowego labiryntu
śmierci - miejsca w którym mogą polec nawet bogowie. Wszystko w celu
znalezienia świętego drzewka równowagi, ściętego przez nieudolnego
paladyna. I trito: jest to początek dziejów Katana - orka który w
przyszłości stanie się bogiem oraz imperatorem świata. Zapewne
już rodzą się pytania typu: Co oznacza wielopanteonowe istnienie?
Dlaczego ochronę równowagi świata powierzono małemu drzewku? Jak
bóg może umrzeć? Czy książka nie zniszczyła tak psychiki
recenzenta, że i on ma problemy z pisownią? Cóż, radzę samemu
szukać odpowiedzi na to pytanie, ponieważ w książce na pewno ich
nie znajdziecie.
Bohaterów
jest naprawdę wielu, ponad dwudziestu. Tego nie było nawet u
Tolkiena. Ponad dwudziestu bohaterów o różnorodnych zdolnościach
i charakterach. Widzimy to zwłaszcza po krótkich opisach które nie
wprowadzają wybitnie wiele do naszej wyobraźni, czy też nie raz
suchych bądź idiotycznych wypowiedziach. Zwłaszcza bogowie, których
inteligencje porównam do kawałka spleśniałego sera. Dobrze
wiedzieć, że ci do których się modlimy, są dość ogarnięci by
poświęcić dużą część swojej ograniczonej mocy aby ożywić
kogoś, by się zabił. Ot, ku złości innemu bogowi... Chciałbym
móc powiedzieć więcej ale cóż... wszyscy bohaterowie zlewają
się z sobą. Gdyby nie opis z tyłu książki nie wiedziałbym o kim
czytam.
Styl dzieła
jest... by ładnie rzec, kiepski. Mam szacunek do pana Artura za jego
pasję i miłość do gier fabularnych. Ba, nawet pokwapiłem się by
zdobyć podręcznik (co uznaje za kolekcjonerski sukces). Ale co tu
mówić, gubiłem się w zdaniach, gubiłem się w opisach, gubiłem
się w świecie. Czytałem metafizyczne absurdy których nie byłem
w stanie zrozumieć. Analizowałem beznadziejne dialogi z suchymi
dowcipami i docinkami. Moja czytelniczka, a zarazem druga połówka, nie raz znajdywała błędy stylistyczne, o logicznych nawet nie
wspomnę. Nawet w standardach fantastyki, Szyndler przebija mur
niezwykłości na rzecz absurdu.
Przejdźmy
zatem do najlepszej części - graficznej oprawy książki. Grafiki są
ładne i stylowe, jest ich również dużo, książka ma ładną, twardą oprawę, co wygląda przyjemnie. Jak dla mnie okładka jest
zbyt "naciapana" paroma grafikami, jednak przyznam, ładnie
zdobi półkę. Nie podoba mi się za to, że niektóre grafiki w
środku są rozpikselowane, co odbiera mi estetyczną przyjemność.
Warto dodać, że niektóre się ze sobą powtarzają.
Mogę to
polecić tylko osobom, które lubują się w literackim kiczu. Szkoda
pieniędzy, no chyba, że ktoś będzie miał okazję trafić na nią
w jakieś super promocji. Lepiej poczekać te wieki aż cena prawie
60 zł zejdzie w dół. Dla osób bardzo chcących się zapoznać z
dziełem mam radę. Obserwując stronę wydawnictwa Paladynat,
wypatrujcie promocji. Może będziecie mieli okazję kupić książkę
bez ceny przesyłki, albo jak w moim przypadku, wygrać śliczny
kubek.
PS Dalej uważam, że moja stylistyka jest lepsza niż ta książka. Dla osób chcących zaryzykować polecam parę fragmentów
PS Dalej uważam, że moja stylistyka jest lepsza niż ta książka. Dla osób chcących zaryzykować polecam parę fragmentów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz