środa, 29 kwietnia 2015

I zginęli dla lektury... Bez rozumu i somethink like that



Lubicie boysbandy? Ja ich nie cierpię. Zwłaszcza kiedy mówimy o podstarzałych gwiazdach chcących wrócić na estrady. Ale tematyką tego tekstu nie jest muzyka, więc może przejdę do meritum. Istnieje pewna kategoria ludzi, którą osobiście nazywam wygasłe gwiazdy. Jednostki nie raz wybitne, wyrzucone poza schemat przez rozwój/upadek w sztuce (bądź czymkolwiek innym) i niestety nieumiejące się odnaleźć w dzisiejszym świecie. I oczywiście owa gwiazdeczka marzy czasem o kolejnej supernovie. I o jednej z nich mam zamiar napisać.

Na wstępie muszę powiedzieć, że wchodzimy w mniej standardowy wymiar kultury. Zabieram was, czytelnicy do slumsów popkultury, miejsca gdzie światło prawie nigdy nie dociera. Getto w którym żyją największe i najmroczniejsze baddasy.


Nie mówcie, że nie ostrzegałem. RPG, czyli Role Playing Games to rozrywka która rozwijała wielu młodych umysłów. Z chęcią poświęciłbym cały artykuł o nim, ale nie chce zabierać wam przyjemności buszowania po internecie :) W Polsce została ona zapoczątkowana między innymi przez pana Artura Szyndlera, twórcy jednego z pierwszych systemów RPG "Kryształy Czasu". Występując na początku w numerach magazynu "Magia i Miecz" trafił w podręcznikowej formie na rynek... nie sprzedając się dobrze. System może i upadł w komercyjnym świecie, jednak dzięki błogosławieństwu internetu, fani dalej kontynuowali go dodając wiele od siebie. I tak oto kończymy wykład o historii RPG.

Ale o to, po niecałych dwudziestu latach mamy wielki come back! Szyndler wrócił, jednak nie z oczekiwanym przez graczy systemem, ale z,uwaga.... POWIEŚCIĄ! Nie obyło się oczywiście bez hucznej reklamy, zwiastunów promujących książkę a nawet piosenki, niezwykle przypominającej pieśń z pewnego filmu...

I tak oto po lawinie komentarzy, wydarzeń etc. mamy "Kryształy Czasu: Labirynt śmierci", pierwszą część wielkiej "Sagi o Katanie". Otrzymaliśmy arcydzieło.

Jeżeli masz dosyć racjonalnego myślenia, sądzisz, że logika to rzecz najmniej potrzebna ci w życiu, to ta książka jest dla ciebie. Poważnie, pierwsze rozdziały wywołały u mnie mindfuck.

Fabuła jest... nie, nie ma fabuły, a właściwie jest, ale jest ich wiele... Szczerze mówiąc nie wiem do końca o czym pisać, tyle tego jest. Podzielmy ją na kilka części: Primo, dwójka bogów wyrusza w podróż w czasie, aby odnaleźć swoje zniszczone nemezis, które skryło się w niewiadomej partii uniwersum czasoprzestrzennego w wyniku którego wielopanteonowe istnienie zostaje zagrożone... czy coś takiego. Secundo: grupka, a właściwie legion bohaterów pod przewodnictwem owych bogów, wyrusza w głąb tytułowego labiryntu śmierci - miejsca w którym mogą polec nawet bogowie. Wszystko w celu znalezienia świętego drzewka równowagi, ściętego przez nieudolnego paladyna. I trito: jest to początek dziejów Katana - orka który w przyszłości stanie się bogiem oraz imperatorem świata. Zapewne już rodzą się pytania typu: Co oznacza wielopanteonowe istnienie? Dlaczego ochronę równowagi świata powierzono małemu drzewku? Jak bóg może umrzeć? Czy książka nie zniszczyła tak psychiki recenzenta, że i on ma problemy z pisownią? Cóż, radzę samemu szukać odpowiedzi na to pytanie, ponieważ w książce na pewno ich nie znajdziecie.

Bohaterów jest naprawdę wielu, ponad dwudziestu. Tego nie było nawet u Tolkiena. Ponad dwudziestu bohaterów o różnorodnych zdolnościach i charakterach. Widzimy to zwłaszcza po krótkich opisach które nie wprowadzają wybitnie wiele do naszej wyobraźni, czy też nie raz suchych bądź idiotycznych wypowiedziach. Zwłaszcza bogowie, których inteligencje porównam do kawałka spleśniałego sera. Dobrze wiedzieć, że ci do których się modlimy, są dość ogarnięci by poświęcić dużą część swojej ograniczonej mocy aby ożywić kogoś, by się zabił. Ot, ku złości innemu bogowi... Chciałbym móc powiedzieć więcej ale cóż... wszyscy bohaterowie zlewają się z sobą. Gdyby nie opis z tyłu książki nie wiedziałbym o kim czytam.

Styl dzieła jest... by ładnie rzec, kiepski. Mam szacunek do pana Artura za jego pasję i miłość do gier fabularnych. Ba, nawet pokwapiłem się by zdobyć podręcznik (co uznaje za kolekcjonerski sukces). Ale co tu mówić, gubiłem się w zdaniach, gubiłem się w opisach, gubiłem się w świecie. Czytałem metafizyczne absurdy których nie byłem w stanie zrozumieć. Analizowałem beznadziejne dialogi z suchymi dowcipami i docinkami. Moja czytelniczka, a zarazem druga połówka, nie raz znajdywała błędy stylistyczne, o logicznych nawet nie wspomnę. Nawet w standardach fantastyki, Szyndler przebija mur niezwykłości na rzecz absurdu.

Przejdźmy zatem do najlepszej części - graficznej oprawy książki. Grafiki są ładne i stylowe, jest ich również dużo, książka ma ładną, twardą oprawę, co wygląda przyjemnie. Jak dla mnie okładka jest zbyt "naciapana" paroma grafikami, jednak przyznam, ładnie zdobi półkę. Nie podoba mi się za to, że niektóre grafiki w środku są rozpikselowane, co odbiera mi estetyczną przyjemność. Warto dodać, że niektóre się ze sobą powtarzają.


Mogę to polecić tylko osobom, które lubują się w literackim kiczu. Szkoda pieniędzy, no chyba, że ktoś będzie miał okazję trafić na nią w jakieś super promocji. Lepiej poczekać te wieki aż cena prawie 60 zł zejdzie w dół. Dla osób bardzo chcących się zapoznać z dziełem mam radę. Obserwując stronę wydawnictwa Paladynat, wypatrujcie promocji. Może będziecie mieli okazję kupić książkę bez ceny przesyłki, albo jak w moim przypadku, wygrać śliczny kubek.

PS Dalej uważam, że moja stylistyka jest lepsza niż ta książka. Dla osób chcących zaryzykować polecam parę fragmentów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz