wtorek, 26 maja 2015

3096 dni. 8 lat. 2x3 metry.



Zanim zaczęłam pisać tę notkę zadałam sobie kilka pytań.

Jedno z nich brzmiało: W jaki sposób opowiedzieć o cierpieniu, by ludzie zrozumieli choć połowiczną jego część?

Doszłam do wniosku, że jeżeli cierpienie jest realnym faktem to najlepiej jest go nie fałszować, nie przysłaniać zbędnym koloryzowaniem. Krótko - najlepiej jest mówić prawdę. I choć prawda nie zawsze bywa cukierkowa, to właśnie ona urzeczywistnia prawdziwy ból, jakiego doświadczyć może człowiek. Jakiego doświadczyć może każdy z nas…

Już na wstępie filmu odczuwam pewien niepokój, nie jestem pewna, czy jest to związane z tym, iż wiem pośrednio, o czym będzie ta historia, czy może dlatego, ze mimo niepozornej sceny, w której nastoletnia Natascha przemierza stok narciarski w kolorowym kombinezonie na jej twarzy wypisany jest ból i swego rodzaju zrezygnowanie(?). Tak naprawdę ciężko określić, jakie uczucia nią targają, dopóki nie słyszymy słów, które raz wypowiedziane przeplatają się widzowi w głowie przez resztę filmu:

Wiedziałam, że tylko jedno z nas przeżyje, na koniec okazało się, że ja, nie on.

Reżyser zaczyna jakby od końca, ukazując nam jedną z późniejszych scen. Wszystko jednak ma tutaj swój cel. Musimy przecież wiedzieć, że nastolatka została porwana. Luką pozostają jednak informacje:  /gdzie, jak i kiedy/. Dlatego bez zbędnego marudzenia, następuje szybki powrót do dzieciństwa dziewczynki, w którym to mamy odnaleźć przyczyny dalszego rozwoju wydarzeń.

Pijący ojciec i matka desperatka, która wytyka swojemu dziecku, że je zbyt dużo ciastek to dopiero początek niesmaku, jaki pojawił się w moim odczuciu. Naprawdę może być gorzej. Tego feralnego dnia, Natascha po kłótni z matką, która obdarza ją siarczystym policzkiem, wybiega z domu, postanawiając, że drogę do szkoły odbędzie sama i może nie byłoby to tak tragiczne, gdyby nie fakt, że nigdy do niej nie dociera…

Wystarczy zaledwie kilka sekund, by Wolfgang Priklopil wciągnął ją do swej białej furgonetki i uczynił z kolejnych ośmiu lat istny horror. Horror przeplatany tęsknotą, płaczem, ale i nielicznymi upadkami człowieczeństwa. Podczas „3096 dni”, który w świetnym skrócie obrazuje wszystko, co musiała przejść Austriaczka, od napadów smutku, złości i zrezygnowania po walkę o siebie i szansę na odzyskanie wolności, widzimy także portret porywacza, którego mantrą są słowa „OBEY ME”. Ogromnie podobała mi się także gra aktorska głównych bohaterek. Zarówno Amelii Pidgeon, która wcieliła się w dziesięcioletnią Nataschę, jak i Antonii Campbell-Hughes, odgrywającą późniejsze sceny. Nie chcę przekroczyć granicy, która wyjaśni Wam wszystko, jednak pozwolę sobie opisać kilka scen, które mnie osobiście poruszyły.

Pierwszą z nich może być sytuacja, w której dziesięcioletnia Natascha rozmawia ze swoją sukienką i kurteczką, czyniąc z nich nad wyraz wyimaginowanych uczniów w wyimaginowanej szkole. Forma zabawy dziewczynki jest na tyle tragiczna, że czujemy wobec niej jeszcze silniejsze współczucie. Natascha przeprowadza z "ubrankiem" także wywiad, wyobrażając sobie, że to ona we własnej osobie siedzi po drugiej stronie stołu i opowiada historię swego porwania dziennikarce. Sukienka, którą miała na sobie feralnego dnia stanowi dla niej jakby amulet, który pozwala pamiętać o domu, rodzinie i matce. Zwłaszcza o matce, która jest stałym tematem jej próśb. Rozpaczliwe słuchanie „chcę do mamusi” jest ogromnym cierpieniem dla odbiorcy, który niestety nie ma wpływu na dziejące się na ekranie wydarzenia. Sceny te są dla mnie tak emocjonalne, że z przerażeniem oczekuje ich końca. Inny moment w filmie, który wyciska mi łzy to ten, w którym dziecko prosi o jedzenie. Dokonuje się tutaj na naszych oczach zminimalizowany akt tego, co prawdziwa Natascha Kampusch (wspominałam już, że ta historia wydarzyła się naprawdę, racja?) przeżywała niejednokrotnie podczas pobytu w domu, a raczej w wykopanym pomieszczeniu w głębi jego piwnicy. Tak naprawdę nie wiem, jak to nazwać, jeżeli skusicie się obejrzeć tę produkcję, mogę Wam zagwarantować, że będziecie zaskoczeni, w jak perfekcyjny sposób porywacz zaplanował każdy szczegół, jak cholernie dużo zabezpieczeń przygotował, by nikt nigdy nie znalazł porwanej dziewczynki…






8 lat. Cholerne 3096 dni. Cierpienie. Ból. Nienawiść, ale i…

– To była chora miłość – powtarza Natascha. Opisuje noce spędzane w łóżku porywacza ze spętanymi kablem rękami, przywiązywanymi do jego rąk: „Kiedy tak mnie do siebie przywiązywał w ciągu tych wielu nocy, nie chodziło wcale o seks. Mężczyzna, który mnie bił, chciał mieć coś do przytulania”.”

Pozostawię Was z tym cytatem. Ze słowami prawdziwej Nataschy Kampusch, która by przerwać wszelkie spekulacje na temat porwania, wydała wyczerpującą książkę, oddając społeczeństwu część swoich tragicznych doświadczeń. Na tej podstawie powstał opisany powyżej przeze mnie film.

Zło jest wszędzie, tylko czasem zbyt dobrze się maskuje.



Polecam też film każdemu z Was.
Wlepiona w ekran nie mogłam uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Bywajcie. :)


Źródło cytatu: http://www.tygodnikprzeglad.pl/3096-dni-nataschy-kampusch/



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz