Zanim zaczęłam pisać tę
notkę zadałam sobie kilka pytań.
Jedno z nich brzmiało: W jaki sposób opowiedzieć o cierpieniu, by
ludzie zrozumieli choć połowiczną jego część?
Doszłam do wniosku, że
jeżeli cierpienie jest realnym faktem to najlepiej jest go nie fałszować, nie
przysłaniać zbędnym koloryzowaniem. Krótko - najlepiej jest mówić prawdę. I
choć prawda nie zawsze bywa cukierkowa, to właśnie ona urzeczywistnia prawdziwy
ból, jakiego doświadczyć może człowiek. Jakiego doświadczyć może każdy z nas…
Już na wstępie filmu
odczuwam pewien niepokój, nie jestem pewna, czy jest to związane z tym, iż
wiem pośrednio, o czym będzie ta historia, czy może dlatego, ze mimo
niepozornej sceny, w której nastoletnia Natascha przemierza stok narciarski w
kolorowym kombinezonie na jej twarzy wypisany jest ból i swego rodzaju zrezygnowanie(?). Tak naprawdę ciężko określić, jakie uczucia nią targają, dopóki nie słyszymy słów, które raz
wypowiedziane przeplatają się widzowi w głowie przez resztę filmu:
Wiedziałam,
że tylko jedno z nas przeżyje, na koniec okazało się, że ja, nie on.
Reżyser zaczyna jakby
od końca, ukazując nam jedną z późniejszych scen. Wszystko jednak ma tutaj swój
cel. Musimy przecież wiedzieć, że nastolatka została porwana. Luką pozostają
jednak informacje: /gdzie, jak i kiedy/.
Dlatego bez zbędnego marudzenia, następuje szybki powrót do dzieciństwa
dziewczynki, w którym to mamy odnaleźć przyczyny dalszego rozwoju wydarzeń.
Pijący ojciec i matka
desperatka, która wytyka swojemu dziecku, że je zbyt dużo ciastek to dopiero
początek niesmaku, jaki pojawił się w moim odczuciu. Naprawdę może być gorzej. Tego feralnego dnia,
Natascha po kłótni z matką, która obdarza ją siarczystym policzkiem, wybiega z
domu, postanawiając, że drogę do szkoły odbędzie sama i może nie byłoby to tak
tragiczne, gdyby nie fakt, że nigdy do niej nie dociera…
Wystarczy zaledwie
kilka sekund, by Wolfgang Priklopil wciągnął ją do swej białej furgonetki i
uczynił z kolejnych ośmiu lat istny horror. Horror przeplatany tęsknotą,
płaczem, ale i nielicznymi upadkami człowieczeństwa. Podczas „3096 dni”,
który w świetnym skrócie obrazuje wszystko, co musiała przejść Austriaczka, od
napadów smutku, złości i zrezygnowania po walkę o siebie i szansę na odzyskanie
wolności, widzimy także portret porywacza, którego mantrą są słowa „OBEY ME”. Ogromnie podobała mi
się także gra aktorska głównych bohaterek. Zarówno Amelii Pidgeon, która
wcieliła się w dziesięcioletnią Nataschę, jak i Antonii Campbell-Hughes,
odgrywającą późniejsze sceny. Nie chcę przekroczyć
granicy, która wyjaśni Wam wszystko, jednak pozwolę sobie opisać kilka scen, które
mnie osobiście poruszyły.

8 lat. Cholerne 3096
dni. Cierpienie. Ból. Nienawiść, ale i…
„– To była chora miłość – powtarza Natascha. Opisuje
noce spędzane w łóżku porywacza ze spętanymi kablem rękami, przywiązywanymi do
jego rąk: „Kiedy tak mnie do siebie przywiązywał w ciągu tych wielu nocy, nie
chodziło wcale o seks. Mężczyzna, który mnie bił, chciał mieć coś do
przytulania”.”
Pozostawię
Was z tym cytatem. Ze słowami prawdziwej Nataschy Kampusch, która by przerwać
wszelkie spekulacje na temat porwania, wydała wyczerpującą książkę, oddając
społeczeństwu część swoich tragicznych doświadczeń. Na tej podstawie powstał
opisany powyżej przeze mnie film.
Zło jest wszędzie, tylko czasem zbyt dobrze się maskuje.
Polecam
też film każdemu z Was.
Wlepiona
w ekran nie mogłam uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Bywajcie. :)
Źródło cytatu:
http://www.tygodnikprzeglad.pl/3096-dni-nataschy-kampusch/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz