Masłowska
to typowa przedstawicielka polskiej literatury współczesnej, która
to (literatura) zdaje się zatracać wszelkie zasady. Było już
przecież wszystko i wydaje się, że nic nowego ludzkość nie jest
w stanie stworzyć. I może właśnie dlatego kultura współczesna
to często pomieszanie z poplątaniem lub skrajne przypadki absurdu
napędzanego wulgaryzmem.
Wojna
polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną nie
jest gratką dla amatorów. Nie jest literaturą piękną przy której
można by się rozpływać. Przeciwnie, czytając tę książkę ma
się wrażenie, że ona powoli odczłowiecza. Przesiąknięta
wulgaryzmami, kolokwializmami i pisana językiem zaczerpniętym z
typowo prymitywnej polszczyzny sprawia, że odbiorca aż wstydzi się,
że to czyta. A jednak nie przestaje. Bo to inne, świeże,
niebanalne. Jednocześnie jednak pojawia się dylemat: Sztuka czy
szmira?
„Atu
jeb, jeb, jeb, lecą panele wam na te genetycznie pos*ane łby jak
jakieś jeb*ięte meteoryty, księżyce czy planety z nieba.”
Szczerze,
nie potrafię jednoznacznie osądzić. Historia ma swoją dynamikę,
realne wątki, a pisana jest takim językiem, że nikt chyba nie
byłby w stanie tego podrobić. Niby nic takiego, ale wydaje się,
jakby sama autorka mieszkała na jakimś ciemnym blokowisko wśród
dresów. W tym wszystkim
pojawia się jednak jakaś minimalna nutka sztuczności, której nie
mogłam się pozbyć przez cały proces czytania. Przez cały ten
okres walczyłabym
prawdopodobnie z chęcią nagłego wyrzucenia książki do kosza,
gdybym tylko miała taką możliwość, a nie miałam bo czytałam
e-booka. Raziły mnie cytaty dość niedelikatne, dla przykładu:
„Lecz nie nadążam ich zadać, gdyż chwilę za głazem
przychodzi następny wymiot. Teraz jest to z kolei deszcz kamieni
drobnych, niewielkich niczym żwir, lecz odrobinę większych. (...)
Ja pier*olę. Kur*a twa mać. Księga Guinessa. Mistrzostwo świata.
Nowa Huta Katowice. Wytwórnia Piasku. Pier*olę ten świat.
Wyjeżdżam dosłownie stąd. Panienka z kamieniem wewnątrz.
Panienka rzygająca kamieniem. I co jeszcze. I ja chciałem ją mieć.
Przelecieć. Jamę brzuszną z kostkę brukową.”
Jest
to język dosadny i soczysty, który wzbudza jednak pewną awersję.
Dobór słów jak ten powyżej ma jednak w sobie pewien przejaw
kunsztu. Opis dziewczyny połykającej kamienie żeby nie utyć, a
potem wymiotującej nimi był
nawet zabawny.
Chyba to dla podobnych
fragmentów czytałam ten utwór. Pokonując
chęć urwania lektury w połowie, dobrnęłam do końca i wciąż
nie potrafię jednocześnie zdecydować: dno czy fenomen? Zdania
internetowych krytyków są podzielone, a sama Masłowska, publikując
kolejne dzieła udowadnia, że powieść pisana w wieku 18 lat nie
była przypadkiem, a tylko wyrazem prowokacyjnego stylu, który
prezentuje w każdej powieści.
Autorka
ma swój indywidualny styl, często niedoceniany, ale nie można
odmówić jej wczucia się w rolę pierwszego narratora będącego
jednocześnie głównym bohaterem historii. Silny, bo o nim tutaj
mowa, mimowolnie przybrał dla mnie twarz Borysa Szyca, który zagrał
tę rolę w ekranizacji powieści. Film mogę określić jako ten,
który wstyd by mi było oglądać z rodzicami. Z Silnego zrobiono
wariata, którego nie poznałam aż w takim stopniu czytając
książkę. Jednak jego
przygody z kobietami oraz amfetaminą zapisane w formie pisanego
artystycznie zepsutą polszczyzną monologu to na pewno coś innego
niż ckliwe opowieści
o miłości. Według krytyków książka wcale nie jest pisana tzw.
językiem dresiarzy, a językiem doskonale sztucznym. Inni
nie dostrzegają fenomenu Masłowskiej, zwłaszcza po wydaniu płyty
i singlach takich jak „Chleb”. Nie do
końca wiadomo co myśleć:
żart czy to tak na poważnie? Już chyba wolę ją czytać niż
słuchać.
Powracając do książki,
polecam, bo zrobiło to na mnie wrażenie być może z jednego
powodu: ja, w wieku 18 lat nie byłabym w stanie napisać podobnej
opowieści. Chyba wstydziłabym się używać takich słów, w taki
sposób, opisywać zjawiska, o których mi się nie śniło. A
Masłowska miała odwagę pisać inaczej. Być może już wtedy
czuła, że za kilkanaście lat ludzie nie takie rzeczy będą
publikować…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz