Ostatnio przez przypadek natknęłam się na bardzo ciekawe
sformułowanie „recykling popkulturowy'. Jak dla mnie najbardziej
widoczne w filmie i najbardziej trefne określenie na dzisiejszy stan
kina, głównie amerykańskiego.
To, że Hollywood nie ma świeżych pomysłów na filmy, nie jest
niczym nowym. Przykład pierwszy z brzegu to choćby nadchodzące
„Gwiezdne wojny”. W produkcji „Pogromcy duchów” czy „Dzień
Niepodległości”. Twórcy żerują na sentymencie widzów i nie
mogą przejść obok czegoś tak kultowego, by tylko nie zachłysnąć
się wizją pierwszego miejsca w box offisie. Nie oznacza to, że
wszystko co jest pokazywane w kinach jest czymś odgrzewanym, ale w
XXI wieku jest tego więcej niż kiedykolwiek.
Najbardziej obawiam się przyszłości. Sam pomysł zrodzony w
czyjeś głowie, by nakręcić jakąś historię na nowo jest czymś
niepokojącym. Niepokojącym dla tych, którzy wychowali się
chociażby na kinie nowej przygody i dla których te filmy są jak
najbardziej na czasie. Nigdy się nie znudzą, nie zestarzeją. Ale
dla młodszego pokolenia? Dla dzieciaków, dla których filmy z lat
80 czy 90 są już stare i mało interesujące? Jest to trochę
smutne, ale myślę, że nie należy kalkować czyichś pomysłów,
tylko stworzyć coś swojego, nowego, świeżego. Ale wybór jest
prosty: łatwiej jest pójść na skróty; droga jest przetarta,
szlak wyznaczony.
![]() |
/filing.pl/ |
Czemu o tym w ogóle piszę? bo zabolało mnie serce po przeczytaniu
jednego 'newsa', na który natknęłam się parę dni temu. W tym
'newsie' była mowa o „Powrocie do przyszłości” i o tym, że
reżyser tego filmu za nic w świecie nie zgodzi się na jego reboot,
remake czy cokolwiek innego. Kamień z serca. Jednak jak można było
przeczytać w dalszej części: jest to tylko kwestia czasu. Źródło
tego newsa nie należy traktować serio (przeczytane na serwisie plotkarskim ;) ), ale co w sytuacji, gdy
faktycznie są takie plany??? Nowy Indiana Jones (chyba) został już
wybrany, niedawno mogliśmy oglądać zmutowane (dosłownie i w
przenośni) Żółwie Ninja czy chociażby zwiedzić nowy Park
Jurajski. Wygląda na to, że wszystko jest tylko kwestią czasu.
![]() |
Wojownicze Żółwie Ninja zmutowały się dwa razy. Pierwszy raz w 1990, potem kolejny raz 2014. Ewolucje widać gołym okiem. |
Wszelkie obawy potwierdzają filmy, które mogliśmy oglądać już w
kinie, z większym lub z mniejszym sukcesem, a które oparte były na
klasycznych filmach lat 70/80/90. „RoboCop”, „Godzilla”,
„Terminator” to tylko cześć tego wszystkiego. Pytanie: tylko po
co?
Warto się nad tym zastanowić, bo temat wydaje się bardzo
dyskusyjny. Osobiście jestem na „nie”, chociaż jak najbardziej
mogę dodać pewne „ale”.
Są takie filmy, których nie należy ruszać w ogóle. Powinny
zostać w swojej epoce, tam gdzie się zrodziły. Należą do pewnego
nurtu, do pewnej konwencji, stylu. Zostały stworzone z myślą o
widza i widzowi przynoszą frajdę takie jakie są. Zostały
stworzone dokładnie, w sposób przemyślany, co sprawia, że nadal
są aktualne i wciąż wracamy do nich z radością, z chęcią, z
uśmiechem.
Są też takie filmy, które (niestety) się zestarzały. I
nakręcenie ich na nowo jest możliwością opowiedzenia danej
historii od początku, w bardziej przystępny sposób, by dotrzeć do
widza, który nie chce sięgać po starocie, ale też dla starszej
widowni, która w ten sposób może odświeżyć sobie co nieco. Jest
to też sposób na, nie tylko opowiedzenie jej na nowo, ale także na
całkowite jej reaktywowanie, dodanie nowych wątków, stworzenie
ciekawych postaci, zbudowanie opowieści, która stanie się
odnośnikiem do czegoś innego. Przykładem może być choćby
najnowsza trylogia Batmana. Większe możliwości techniczne, większe
budżety, lepsi aktorzy, reżyserzy z wizjami. Wszystko zebrane w
jedną kupę może dać naprawdę coś ciekawego. Ale trzeba mieć
pomysł, coś więcej niż tylko oparcie się na schemacie. Nie piszę
tutaj, że wyżej wymienione tytuły są całkowitą kalką. Nie.
Chociażby Pogromczynie duchów, kobiety, są już czymś nowym,
jednak nie zmienia to fakty, że temat sam w sobie będzie
recyklingowany.
Jednak są też takie
historie, które można opowiadać na tysiące różnych sposobów i
tak też były opowiadanie, i tak też jeszcze pewnie nie raz będą.
O Sherlocku Holmesie powstało więcej niż 10 filmów, doliczyć
należy seriale, a wszystko to na różne sposoby: to komedie, to
adaptacje jednej, konkretnej sprawy, to przygody młodego Holmesa. I
za każdym razem inaczej, ale nie zmienia to faktu,
że po książkę Arthura
Conan Doyle'a
sięgano po bardzo często.
Zastanawiam się, kiedy przyjdzie do głowy komuś, aby zacząć
odnawiać stare, dobre dzieła kinematografii: „Ojca chrzestnego”,
„Milczenie owiec”, „Leona zawodowca”.
Może to też tylko kwestia czasu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz