niedziela, 5 lipca 2015

Popkulturowy recykling filmowy

   Ostatnio przez przypadek natknęłam się na bardzo ciekawe sformułowanie „recykling popkulturowy'. Jak dla mnie najbardziej widoczne w filmie i najbardziej trefne określenie na dzisiejszy stan kina, głównie amerykańskiego.
     To, że Hollywood nie ma świeżych pomysłów na filmy, nie jest niczym nowym. Przykład pierwszy z brzegu to choćby nadchodzące „Gwiezdne wojny”. W produkcji „Pogromcy duchów” czy „Dzień Niepodległości”. Twórcy żerują na sentymencie widzów i nie mogą przejść obok czegoś tak kultowego, by tylko nie zachłysnąć się wizją pierwszego miejsca w box offisie. Nie oznacza to, że wszystko co jest pokazywane w kinach jest czymś odgrzewanym, ale w XXI wieku jest tego więcej niż kiedykolwiek.
      Najbardziej obawiam się przyszłości. Sam pomysł zrodzony w czyjeś głowie, by nakręcić jakąś historię na nowo jest czymś niepokojącym. Niepokojącym dla tych, którzy wychowali się chociażby na kinie nowej przygody i dla których te filmy są jak najbardziej na czasie. Nigdy się nie znudzą, nie zestarzeją. Ale dla młodszego pokolenia? Dla dzieciaków, dla których filmy z lat 80 czy 90 są już stare i mało interesujące? Jest to trochę smutne, ale myślę, że nie należy kalkować czyichś pomysłów, tylko stworzyć coś swojego, nowego, świeżego. Ale wybór jest prosty: łatwiej jest pójść na skróty; droga jest przetarta, szlak wyznaczony.
/filing.pl/
          Czemu o tym w ogóle piszę? bo zabolało mnie serce po przeczytaniu jednego 'newsa', na który natknęłam się parę dni temu. W tym 'newsie' była mowa o „Powrocie do przyszłości” i o tym, że reżyser tego filmu za nic w świecie nie zgodzi się na jego reboot, remake czy cokolwiek innego. Kamień z serca. Jednak jak można było przeczytać w dalszej części: jest to tylko kwestia czasu. Źródło tego newsa nie należy traktować serio (przeczytane na serwisie plotkarskim ;) ), ale co w sytuacji, gdy faktycznie są takie plany??? Nowy Indiana Jones (chyba) został już wybrany, niedawno mogliśmy oglądać zmutowane (dosłownie i w przenośni) Żółwie Ninja czy chociażby zwiedzić nowy Park Jurajski. Wygląda na to, że wszystko jest tylko kwestią czasu.
Wojownicze Żółwie Ninja zmutowały się dwa razy. Pierwszy raz w 1990, potem kolejny raz 2014.
Ewolucje widać gołym okiem.  
       Wszelkie obawy potwierdzają filmy, które mogliśmy oglądać już w kinie, z większym lub z mniejszym sukcesem, a które oparte były na klasycznych filmach lat 70/80/90. „RoboCop”, „Godzilla”, „Terminator” to tylko cześć tego wszystkiego. Pytanie: tylko po co?

     Warto się nad tym zastanowić, bo temat wydaje się bardzo dyskusyjny. Osobiście jestem na „nie”, chociaż jak najbardziej mogę dodać pewne „ale”.
       Są takie filmy, których nie należy ruszać w ogóle. Powinny zostać w swojej epoce, tam gdzie się zrodziły. Należą do pewnego nurtu, do pewnej konwencji, stylu. Zostały stworzone z myślą o widza i widzowi przynoszą frajdę takie jakie są. Zostały stworzone dokładnie, w sposób przemyślany, co sprawia, że nadal są aktualne i wciąż wracamy do nich z radością, z chęcią, z uśmiechem.
         Są też takie filmy, które (niestety) się zestarzały. I nakręcenie ich na nowo jest możliwością opowiedzenia danej historii od początku, w bardziej przystępny sposób, by dotrzeć do widza, który nie chce sięgać po starocie, ale też dla starszej widowni, która w ten sposób może odświeżyć sobie co nieco. Jest to też sposób na, nie tylko opowiedzenie jej na nowo, ale także na całkowite jej reaktywowanie, dodanie nowych wątków, stworzenie ciekawych postaci, zbudowanie opowieści, która stanie się odnośnikiem do czegoś innego. Przykładem może być choćby najnowsza trylogia Batmana. Większe możliwości techniczne, większe budżety, lepsi aktorzy, reżyserzy z wizjami. Wszystko zebrane w jedną kupę może dać naprawdę coś ciekawego. Ale trzeba mieć pomysł, coś więcej niż tylko oparcie się na schemacie. Nie piszę tutaj, że wyżej wymienione tytuły są całkowitą kalką. Nie. Chociażby Pogromczynie duchów, kobiety, są już czymś nowym, jednak nie zmienia to fakty, że temat sam w sobie będzie recyklingowany.
         Jednak są też takie historie, które można opowiadać na tysiące różnych sposobów i tak też były opowiadanie, i tak też jeszcze pewnie nie raz będą. O Sherlocku Holmesie powstało więcej niż 10 filmów, doliczyć należy seriale, a wszystko to na różne sposoby: to komedie, to adaptacje jednej, konkretnej sprawy, to przygody młodego Holmesa. I za każdym razem inaczej, ale nie zmienia to faktu, że po książkę   Arthura Conan Doyle'a sięgano po bardzo często. 
      Zastanawiam się, kiedy przyjdzie do głowy komuś, aby zacząć odnawiać stare, dobre dzieła kinematografii: „Ojca chrzestnego”, „Milczenie owiec”, „Leona zawodowca”.


          Może to też tylko kwestia czasu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz